Od dawna mam chęć stworzyć coś nowego, pisać o czymś, o czym nie miałam jeszcze okazji. Podzielić się z Wami muzyką, która dla mnie jest ważna, ze względów odkrywania jej na nowo. Takiej, która zmusza do myślenia, pokazuje coś oryginalnego, niekonwencjonalnego, łamiącej różne bariery. Takiej muzyki jest dużo, tylko jest ona mniej lub bardziej doceniana. Czasami zastanawiam się od czego to jest zależne. Czy od tego, że słuchacz woli coś łatwiejszego, prostszego w odbiorze, czy dlatego, że dane wydawnictwo było słabo nagłośnione, albo artysta był nieznany.
Dlatego właśnie, ruszam ze swoim nowym cyklem – Miles of Styles i jak sama nazwa wskazuje przedstawię Wam najróżniejsze albumy – całe mile styli. A skąd taka nazwa? Zainspirował mnie pewien niebanalny artysta, o którym opowiem dzisiaj.
Mianowicie jest nim Shawn Lee- amerykański muzyk, człowiek orkiestra, tworzący od przeszło dwudziestu lat na obydwu półkulach globu. Twórca tak wielu albumów i projektów, że trzeba by poświęcić kilka spokojnych wieczorów, żeby zapoznać się z całym jego dorobkiem.
Swoimi licznymi, solowymi projektami takimi jak Soul Visa, czy Voices and Choices zaskarbił sobie całe rzesze fanów. Jednak dopiero działalność jako Shawn Lee's Ping Pong Orchestra przyniosła mu ogromną sławę i ogólny szacunek w branży.
Od 2004 roku „Pingpongowa orkiestra” nieprzerwanie nagrywa płyty, ostatnia – ósma – została wydana w tym roku. Na wszystkich znajdziecie eksperymentalny funk, nu-jazz, downtempo. Niech nikomu jednak nie przyjdzie do głowy pomysł, że coś może być nudne, oklepane, powtarzalne – wydaje się, że Shawn nie zna tych słow.
Już dawno nie widziałam , ani nie słyszałam kogoś, kto tak zręcznie przemieszcza się między jednym , a drugim stylem. Zręczne wplatanie oryginalnych dźwięków, melodii, czy rozwiązań pozwala wierzyć w to, że najlepsze artysta zostawił na później.
Aktualnie Lee, jako kompozytor, doceniany jest przez świat filmu. W ostatnich latach stworzył muzykę do takich filmów jak Ocean's Thirteen, Gotowe na wszystko, Brzydula Betty, czy CSI Miami.
Według moich poszukiwań i obserwacji, mogę pokusić się również, o stwierdzenie, że artysta, dobrze wie, co trzeba robić i z kim nagrywać, aby jego ‘legenda’ trwała w najlepsze, a co ciekawsze jeszcze mocniej zakorzeniała się w świadomości słuchaczy.
Skąd taki pomysł? Otóż w tym roku, nakładem Ubiquity Records ukazał się album Clutch Of The Niger, stworzony wraz z Clutchy Hopkinsem! Jednym z bardziej, lub najbardziej tajemniczych muzyków w całej historii.
W czym tkwi cały fenomen pana Hopkinsa? W tym, że nic praktycznie, o nim nie wiadomo. Przegrzebując internet można trafić na krótką i niezwykle szczątkową biografię artysty, z której wynika, że Clutchy przemierzył cały świat. Podczas swoich podróży kształcił się muzycznie, poznawał nowe rozwiązania, badał dźwięki, oraz ciszę, zakochał się w bębnach, miał córkę, jego ojciec pracował dla Motown, medytował, był rebeliantem i handlarzem broni, w Stanach nagrywał z różnymi zespołami, tworzył szeroko pojętą muzykę, był po prostu człowiekiem orkiestrą. Był, bo podobno umarł gdzieś w jaskini na pustyni Mojave.
Interesujące, ale po dłuższym zastanowieniu lekko bajkowe, nierealne.
Człowiek, o długich siwych włosach i pooranej śladem czasu twarzy, mieszkający niegdyś w Kalifornii jest obiektem badań i nieustannych poszukiwań fanów, oraz innych osób, zafascynowanych jego twórczością.
Jego managerowie twierdzą, że nadal żyje, inni współpracownicy, że umarł już dawno, a słuchacze mają na jego temat swoją opinię.
Według kręgu zainteresowanych jest to sprytnie i dokładnie obmyślone działanie innego artysty, który napisał swoją historię, stworzył wizerunek pełen urywających się tropów.
O, bycie Hopkinsem podejrzewano już wielu – Beasty Boys, Dj Shadowa, Cut Chemista.
Z wymienionej trójki, najbardziej pasuje Cut Chemist i do tej pory nikt nie zaprzeczył tym informacjom. Wszyscy dookoła milczą.
Powrócimy jednak Clutch Of The Niger- płyty, która najprościej mówiąc jest mieszanka jazzu, funku, soulu i hip hopu – po prostu interesującego eksperymentu. Nie wiem sama, jak wiele instrumentów można usłyszeć na tym krążku. Z pewnością pojawiają się i bębny i pianino i ukochane przez Hopkinsa flety. Mix sampli pochodzących z całego świata. Miękkie, syntetyczne dźwięki, niepokojące linie basowe, jak i nastrojowe melodie, stworzone na saksofonie i trąbce.
Z pewnością, jest to muzyka opowiadająca historię pełną napięcia, spisku, wszechobecnej i niewyjaśnionej zagadki.
Muzyka spowita gęstą mgłą, rodem z wyobrażeń i myśli tworzących się przy czytaniu przygód Sherlocka Holmesa.
Dosłownie można tu stwierdzić, że duet funduje nam krótką historię, o czyimś życiu - jeśli patrzeć na obydwu, to chyba już wiecie, o którym z nich prawdopodobnie opowiadają dźwięki z Clutch Of The Niger.
Postawieni jesteśmy w roli osoby śledzącej, być może detektywa, odnajdującej dowody. Próbujemy rozwikłać zagadkę, którą sami zadają nam autorzy: Were is Clutchy?
To tylko jedna z wielu możliwych interpretacji. Jedno jest pewne, dla osób, które kochają muzykę instrumentalną, album ten bez wątpienia jest godnym polecenia.
Stylowy, z mocnymi momentami. Jedyny w swoim rodzaju.
Dwanaście utworów opakowanych w oryginalną okładkę stylizowaną na figury z talii kart, sygnowaną nazwiskiem dwóch niebanalnych muzyków – czego chcieć więcej?
Dodam na koniec, że Hopkins ma na swoim koncie EPkę zatytułowaną "MF Doom Meets Clutchy Hopkins", chyba bardziej intrygującego połączenia nie zaznacie.
Zainteresowanych zachęcam do odwiedzenia strony Who is Clutchy.
30 listopada 2008
Miles of Styles: Shawn Lee & Clutchy Hopkins - Clutch Of The Tiger
Autor: margolcia o niedziela, listopada 30, 2008
Etykiety: Clutch Of The Tiger, Clutchy Hopkins, Miles of Styles, Shawn Lee, Shawn Lee's Ping Pong Orchestra, Ubiquity Records | Hotlinks: DiggIt! Del.icio.us
Subscribe to:
Komentarze do posta (Atom)
2 Comments:
Ja bym się wcale nie zdziwił jakby Cluthy'm był Madlib :)
Nie wydaje mi się, chociaz kto tam wie.
Drogą dedukcji, Madlib nie ma nic wspolnego z Kalifornią, ale czy to tez jest prawda to nikt nie wie.
Post a Comment